czwartek, 22 maja 2014

6. "Cztery Pory Roku - walcząc z sobą."

Buenos días Andalucía!
Koniec zimy
11-26 luty 2014 rok
183,7km


Pokój gościnny, sypialnia, jadalnia,
kuchnia, korytarz, suszarnia.
Ten wyjazd był pierwszym, który pojawił się w moim planie. Na początku listopada Karol Galicz dał info na FB: Trzy starty WRE i tydzień obozu, chętni pisać na priv! - W Hiszpanii! To od razu napisałem. :) Nie byłem jeszcze pewien co do tego wyjazdu, dlatego dopiero bilet lotniczy kupiłem w styczniu. Warszawa - Bruksela, Bruksela - Sevilla oraz Lizbona - London, London - Warszawa zapłaciłem 351zł i 1 grosz. Więc cena extra! Wylot z Wawy 11 lutego (wtorek) popołudniu. Razem z Konradem Bartnikiem i Dariuszem Sokalskim o 20 byliśmy w Sevilli. Trzeba było się jeszcze dostać do Huelvy, a później jakoś do El Porti gdzie mieliśmy zaklepany nocleg. W drodze do Huelvy w autobusie zacząłem czytać kartkę dotyczącą noclegu i: "... prosi o kontakt przed 21:00 w sprawie zakwaterowania..." :O (ahh ten booking.com i translator google.) Na zegarku 21:50. Konrad łapie za telefon, dzwoni. Odbiera jakiś koleś.
- Hello! I'm Konrad Bartnik. I cale about accommodation in El Porti. 
- Que?
- Do you speak English?
- Eee, Can you wait?
- Yes, sure.
- Halo? Pan u mnie zamawiał nocleg na ten tydzień i przyszły?
- Eee, słucham? xD
Danie wyjazdu: kuskus z owocami.
Nowa suszarnia.
Dalej rozmowa potoczyła się szybko i przyjemnie. Okazało się, że właścicielem jest pewien miły Hiszpan, a jego żona to Polka. Przyjechaliśmy do Huelvy, zostaliśmy przez nich odebrani i zawiezień pod same drzwi naszej kwatery. Zawody w weekend w miejscowości obok więc co mamy robić przez dwa dni? Pierwszy dzionek wybieganie bo wydmach i plaży, rewelacja! Natomiast drugiego dnia zgłosiliśmy się na trening do Finów. Trening sprinterski (interwałowe) w El Porti. Nie musieliśmy nigdzie jechać, a nasz hotelik był nawet na mapie. :) Takie atrakcje czekały na nas jeszcze w przyszłym tygodniu, ale po kolei. Ogólnie taka pora roku w takiej nadmorskiej miejscowości to masakra. El Porti to duże miasteczko, same hotele i restauracje przygotowane na klientów w sezonie, ale teraz? Miasteczko było wymarłe... Do baru gdzie był internet mieliśmy jakiś kilometr. Po drodze mijaliśmy jeden otwarty(!) sklep i w nim spotykaliśmy codziennie te same osoby. W barze nie inaczej. Ten sam barman i barmanka, zawsze zajęte te same stoliki i zawsze Ci sami ludzie. W czwartek w nocy dołączył do nas Karol, a w piątek popołudni Grzegorz Łoniewski. Mówi się, że miasto tętni życiem, ale to miasteczko nawet nie miało pulsu. :D Taki czas, taki klimat. Ruch robił się jedynie w weekend, a w poniedziałek cisza i spokój. Zero hałasu. Jakbyśmy mieszkali tam tylko my. I pewnie tak było. :D Poniedziałek po zawodach rozpocząłem od wolnego. Była to dobra decyzja bo jak sami chłopaki powiedzieli o porannym treningu, że nic ciekawego. Natomiast popołudniu już nie odpuściłem i wziąłem udział w treningu. Skąd mapy i trasy
Widok z balkonu. :D
Organizator (O-Sun) zawodów Andalucia O-Meeting 2014 zorganizował obóz między zawodami: Andalucia O-Meeting oraz 3rd Mediterranean Championships in Orienteering. Wtorek to kolejny trening z Finami, sprinterski trening, w Sevilli. Miasto piękne, a mapki i trasy zarąbiste! Warto było jechać 100km i z nimi biegać. Ogólnie wszystkie sprinty organizowane przez Finów to interwały. Piękna sprawa. :) Środa... czułem się naprawdę dobrze, chciałem pobiegać ten trening trochę szybciej. Sprinty biegałem szybko, ale zależało mi na żwawym biegu w terenie. Mapa ciekawa, płynne górki, muldy. Bogata roslinność - ostre krzaki, trawy wysokie i niskie, drzewa, polany, kaktusy, choinki. No i na jednym wariancie (w połowie na 11PK) przebiegałem przez pole kaktusów. Oczywiście mój genialny plan zakładał przeskoczenie przez ścianę kaktusów, ale gałąź, która wydawała się dobrą odskocznią ułamała się pod moją lewą nogą. Prawa przeleciała, a lewa noga przedarła się przez kaktusy zbierając "trochę" kolców. Warknąłem i przekląłem! Wyjąłem kolce to co wystawały z spodni... zdjąłem spodnie, a na głowie mięśnia czworogłowego jeszcze kilkanaście. 5' mi zajęło wyciągniecie kolców, które widziałem. Skończyłem trening, podczas czekania na resztę ekipy wyciągnąłem jeszcze kilka kolców. Popołudniu zaliczyłem jeszcze 6km na mapie. Ogólnie czułem, że ten mięsień jest zmęczony i podrażniony. Opuchło mi trochę kolano nawet. A tu dwa dni do kolejnych zawodów. Czwartek przejazd od Satao, do Portugalii. W piątek nie miałem opuchlizny, ale coś tam ciągnęło w czwórce. Zrobiłem rozeznanie w terenie podczas model event. Zowody przebiegane bez bolenie na szczęście. Z niedzieli na poniedziałek nocleg w Fatimie. I tu coś mnie zaczęło boleć kolano, lewe. Tak z prawej strony w okolicy szczeliny kolanowej... O tym później. Noc z poniedziałku na wtorek spędziliśmy w Lizbonie. Przepiękne miasto. Wtorkowe popołudnie to lotnisko i powrót do domu. 6 godzinna przesiadka w Londynie i środowy poranek już byłem w stolicy. Pociąg i w domu około wczesnego popołudnia. :)



To be better every day.

O-fighter. 

1. trening
2. trening
3. trening
4. trening
5. trening
6. trening
7. trening
8. trening 
9. trening
10. trening

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz